Wywiad z mec. Jarosławem Chałasem, partnerem zarządzającym Kancelarii Prawnej Chałas i Wspólnicy
Czym powinien kierować się przedsiębiorca przy wyborze kancelarii?
Przede wszystkim powinien dobierać kancelarię do rangi swoich problemów i do rzeczywistych potrzeb. Może to zabrzmi jak truizm, ale im bardziej znany Brand, tym lepiej. Należy spojrzeć na zasoby kancelarii, na specjalistów i ich doświadczenia. Zwróciłbym szczególną uwagę na doświadczenie ekspertów, którzy są do dyspozycji kancelarii w danym momencie, a nie doświadczenia samej kancelarii. W przypadku projektów skomplikowanych powinna być to kancelaria, która sama będzie w stanie zapewnić różnorodność specjalistów, bo rzadko spotyka się monokulturowe działania gospodarcze. Jeżeli sprowadza się na budowę pracowników z Chin, to ważne jest nie tylko prawo pracy, ale cała masa zagadnień, łącznie z prawem międzynarodowym, dlatego potrzebni są specjaliści, którzy będą ze sobą kooperować. Przy wyborze kancelarii ważne są projekty przez nią realizowane, jak również dostępność ekspertów, z którymi będziemy bezpośrednio współpracować. Istotnym jest również fakt zaangażowania w prowadzoną sprawę; już nie funkcjonuje bowiem model prawnika – zawodowca, który się uczuciowo nie angażuje, tylko ocenia chłodnym okiem.
A cena nie wpływa na wybór?
Z jednej strony mówi się, że nie, ale cena jest zawsze istotnym elementem przy podejmowaniu decyzji. Cena zbyt niska może budzić poważne wątpliwości, za wysoka zaś – może być barierą, przez którą nie jesteśmy w stanie przejść. Prawnicy powinni dostosowywać koszt swojej usługi do projektu. Nie wierzę, że istnieje cena uniwersalna. Proszę spojrzeć na rankingi, gdzie kancelarie podają, jaka jest stawka, a potem, jak zajrzymy do biuletynu zamówień publicznych, gdzie podane są kwoty, za jakie zdecydowali się podjąć pracę – to jest przepaść.
To kryzys czy pojawiło się więcej kancelarii?
Myślę, że zadziałały oba czynniki. Ten rynek będzie się na pewno zmieniał i nikt tego już nie powstrzyma. W jakim kierunku – to trudno przewidzieć, ale najprawdopodobniej w kierunku dużego rozwarstwienia. Na rynku pozostaną bardzo duże kancelarie, które jednak będą proponowały pewną usługę specyficzną, bo komplementarną, oferując usługi specjalistów z różnych obszarów prawa światowego. Miejsce znajdzie się również dla tych, które swoje usługi zaoferują za przysłowiowe 30 zł. Przy wyborze kancelarii ważne są projekty przez nią realizowane, jak również dostępność ekspertów, z którymi będziemy bezpośrednio współpracować. Kryzys wpływa zasadniczo na ceny oferowane przez kancelarie. Walka ceną jest często samobójczym krokiem. Drugą kwestią jest bardzo silna presja przedsiębiorców. Przedsiębiorca, który wyczuwa rynek i widzi, że jest wywołana wojna cenowa, wykorzystuje to dosyć twardo i zbija ceny. W zależności od tego, jak kancelaria budowała swoje własne koszty – takie zaoferuje ceny. Często specjaliści są przepłacani. Źle skalkulowane własne koszty powodują złą kalkulację ceny i powstaje pułapka. Potem następują zwolnienia w kancelariach. W czasie kryzysu łatwiej jest pozyskać dobrych specjalistów poszukujących pracy w stabilnej firmie.
Czy prawnicy, odchodząc do innych kancelarii, zabierają swoich klientów?
To jest prawdziwa bolączka. Firma wkłada duży wysiłek w pozyskanie klienta – to są kwestie marketingu, szkoleń, konferencji, a potem zawarcia umowy. Rozmowy trwają czasem kilka miesięcy. Im większa korporacja, tym proces decyzyjny jest dłuższy. W niektórych firmach trzy zespoły przeprowadzają rozmowy kwalifikacyjne i dopiero suma tych ocen decyduje o wyborze kancelarii. A im większa korporacja, tym większa biurokracja, więc wysiłek w pozyskaniu klienta większy. Potem wytypowany do koordynowania danego tematu prawnik po jakimś czasie ma poczucie, że to on osiągnął sukces i właśnie on jest czynnikiem niezbędnym i najwartościowszym w tym kontakcie i rekcji pomiędzy kancelarią a klientem. Wówczas podejmuje próby przejęcia klienta. Im bardziej ten rynek będzie drapieżny, tym więcej będzie takich działań. Jednak kancelarie zabezpieczają się i tworzą klauzule, obwarowane karami oraz takie, które wskazują, że nie można po odejściu z niej pracować z klientem, który był już w kancelarii przez jakiś czas. Do tego korporacje prawnicze muszą jeszcze dojrzeć. Gdy słucham wypowiedzi radców prawnych czy adwokatów korporacji, to mam wrażenie, że przestrzeń rozwojowa się powiększa. Ciągle mówimy językiem początku XX wieku. Gdy ktoś mówi w pompatycznym stylu i uderza w wysokie tony, kim jest prawnik, to odsyłam z reguły do kazusu mecenasa Piesiewicza, do przepisów, chociażby GUS-owskich, które mówią, czym jest usługa prawnicza. Jest po prostu usługą. I budowanie z tego świątyni jest gigantycznym błędem. Korporacje starają się udowodnić, że świat nie idzie do przodu, że nie się nie zmienia, i że nadal jesteśmy ostoją wartości, jak w czasach komunizmu. Swego czasu aktorzy byli kreowani na ostoję wolności słowa, a pewien mądry aktor powiedział: „Ludzie, o czym wy mówicie. Aktor to największy idiota. On nawet własnym tekstem nie mówi.” I należy po prostu wybić sobie z głowy budowanie pojęcia, że ktoś jest świętą krową, że jakaś grupa zawodowa jest ostoją czegokolwiek. Każdy obywatel może być ostoją wolności, jak i największym wrogiem tej wolności. Z każdą grupą zawodową jest tak samo.
A czy bardzo różni się polski rynek usług prawniczych od rynków zachodnich?
My staramy się pójść w kierunku rynku niemieckiego, gdzie rynek prawniczy został trochę zdewastowany, o czym świadczy choćby bezrobocie. Z drugiej strony nasz rynek, modyfikowany w ten sposób, też może prowadzić do niemieckiej sytuacji, gdzie stawki są bardzo wysokie. W związku z tym następuje rozwarstwienie prawników. Trudno mi powiedzieć, czy ktoś ma w ogóle jakąś głębszą ideę, do czego zmierzamy, bo tak naprawdę reformy są prowadzone pod hasłem dostępu do zawodu. Ale pytam – co dalej? Jaki jest ten projekt w całości, a nie tylko hasło rewolucyjne. Może to doprowadzić do sytuacji ze Stanów Zjednoczonych i rzeczywiście nastąpi wolny dostęp do zawodu, czego wszystkim życzę. Tam też nikt nie tworzy skostniałych i archaicznych zasad etycznych i nikt się nie dziwi, gdy adwokat stoi w szpitalu i rozdaje wizytówki, by każdemu zaoferować swoją usługę, odszkodowanie, itp.
W USA jest zupełnie inna mentalność.
Tak, ale Polacy mają taką cechę, że zapatrują się w jakieś zachodnie wzory i sobie wybierają jeden nieadekwatny albo kilka łączonych i powstaje Frankenstein. Nie biorą pod uwagę ani tradycji kulturowych, ani położenia geograficznego. Jak spojrzymy na wschód, gdzie są podobne korzenie, to tam też każdy prawnik może występować przed sądem. Tam też jest szeroki dostęp do zawodu, wystarczy, że ktoś ukończy prawo. Ale żeby powiedzieć naszym reformatorom, że to będzie model ukraiński – to się będą wzdragali. Bo przecież to oni uczą Ukrainę, jak należy reformować swój kraj. Tam każdy prawnik może reprezentować klienta, tylko w pewnym wycinku spraw karnych niezbędni są adwokaci. Natomiast większości prawników nie opłaca się być adwokatem, bo nie chcą płacić składki. W związku z tym tak naprawdę każdy jest pełnokrwistym, pełnoprawnym prawnikiem i może wykonywać zawód. Pewnie i u nas w końcu tak będzie i wtedy właśnie na tej pustyni będą się liczyły brandy. W cenie zaczną być doktoraty, habilitacje. Może się okazać, że znów ten poziom zero będzie podwyższany właśnie przez tę tytulaturę naukową.
Wspomniał Pan o modelu ukraińskim. Otworzyli Państwo swoje przedstawicielstwa właśnie na Ukrainie i w Rosji. Skąd ten pomysł, żeby iść na wschód?
Pierwsza podstawowa sprawa – jak się patrzy na obroty Polski, to widać, że obroty z Ukrainą, Rosją i Kazachstanem są coraz wyższe. Często są to potężne inwestycje. Te inwestycje potem jeszcze pączkują, już poza granicami, i widać, że ten kierunek ma dużą przyszłość, bo te kraje mają ogromny potencjał, obarczony gigantycznym ryzykiem. Można dużo wygrać, można dużo przegrać. Ale obietnica wygranej jest bardzo potężna i nie sądzę, żeby ten kierunek się odwrócił. To zachód będzie parł coraz bardziej na wschód, rynek zachodni jest już tak obłożony – i towarami, i usługami – i konkurencja jest na takim poziomie, że wejście na ten rynek jest bardzo trudne. Musi być szalenie wysoka jakość produktu i bardzo atrakcyjna cena. A Polska będzie coraz mniej atrakcyjna ze względu na koszty pracy. Rynki wschodnie są po pierwsze gigantyczne, po drugie szalenie bogate. Nasza decyzja była podyktowana faktem, że trudno w tym biznesie o znalezienie obszaru, który dla polskiej kancelarii można nazwać „blue ocean”, zupełnie nietkniętym stopą prawnika terenem, na którym tak naprawdę nie ma polskich kancelarii – my jesteśmy jedyną w Kijowie. Na Ukrainie jest co prawda kilka polskich kancelarii, ale głównie we Lwowie i zajmują się one przede wszystkim kwestiami wizowymi oraz drobnymi sprawami celnymi. Nie ma natomiast dużej kancelarii polskiej, która zajmowałaby się tematami gospodarczymi.
Czy na Ukrainie zatrudnia Pan Polaków, czy miejscową kadrę?
Dobieraliśmy zespół na miejscu, bo prawnicy z danego rynku zdecydowanie lepiej znają realia. Oczywiście, stosowaliśmy pewne kryteria. Mamy w pamięci lata 90., gdy wchodziły do Polski firmy zagraniczne, to językiem ich biur był tylko język angielski. U nas językiem naszego biura jest język polski, wszyscy nasi prawnicy mówią po polsku, w związku z tym nasi klienci czują się bardzo swobodnie i mogą się porozumiewać we własnym języku. Oprócz polskiego, który jest tam jednak językiem wyuczonym, ukraiński, rosyjski, angielski są obowiązkowe. Są to języki biznesu.
Czy łatwo jest zarządzać kancelarią, grupą indywidualistów?
Wydaje mi się, że to jest przedsiębiorstwo jak każde inne. Pytanie – czy łatwiej jest zarządzać prawnikami, czy informatykami, czy ludźmi, którzy zajmują się reklamą? Na pewno nie jest łatwo, bo to są ludzie, którzy po pierwsze mają poczucie własnej wartości, po drugie mają poczucie posiadania jakiejś wiedzy specjalistycznej wyższego rodzaju. Dlatego też na pewno potrzebne są inne formy zarządzania, należy stosować inne formy przekazu, aniżeli w stosunku do innych kategorii zawodowych. Ale zarządzanie ludźmi jest zawsze trudne, czy to są prawnicy, czy finansiści. Trzeba do tego przykładać bardzo dużą wagę i starać się nie oderwać od tego poziomu świadomości, że nie zawsze ma się jednak rację. Trzeba dużo słuchać i wsłuchiwać się. Natomiast kancelarie prawnicze mają pewną bolączkę, jeżeli chodzi o zarządzanie. Po pierwsze to są ciągle spółki osobowe. Ustawodawca kiedyś wymyślił, że kancelaria powinna być prowadzona w formie spółki osobowej albo komandytowej, nie wiedzieć czemu. To uniemożliwia chociażby przywiązywanie prawników poprzez dawanie pakietów, pewnych udziałów. Żeby te firmy, tak jak na zachodzie, trwały potem sto lat, a nie umierały ze swoim dotychczasowym głównym wspólnikiem i nie rozpadały się przez to na drobiazgi. Kryzys wpływa zasadniczo na ceny oferowane przez kancelarie. Walka ceną jest często samobójczym krokiem. Nie tworzy się tradycja, nie tworzy się historia danej firmy, ani brand, który trwa i trwa, i który uosabia pewne wartości ponadczasowe. Drugą rzeczą – chociaż trudno to sobie wyobrazić – jest fakt, że nie ma takiej kadry, co w Polsce szczególnie widać, która zarządzałaby długofalowo daną firmą prawniczą. A tutaj takie zarządzanie długofalowe wydaje się być dosyć ważne, bo po pierwsze: rotacja kadr zarządzających, jak spojrzymy chociażby na spółki giełdowe, czy duże pozagiełdowe – jest duża. W związku z tym często to są dwuletnie plany działania, czteroletnie maksimum. I nie ma długofalowej, pięcio-, dziesięcioletniej realizacji planów strategicznych. Każdy nowy musi się nauczyć tej branży, jej niuansów. Zarządzanie taką firmą jest obwarowane całą masą różnych barier, tzw. etycznych. Już bycie uczciwym nie wystarczy. Trzeba być jeszcze etycznym, co oznacza, że zasady etyki ciągle mogą wyglądać inaczej. Gdy ktoś kiedyś jadł mięso w Boże Narodzenie, to był grzech śmiertelny, dzisiaj już zupełnie nie. I te zasady etyki też się będą zmieniały, dlatego wydaje się, że należałoby ograniczyć rozpasanie rozbudowywania zasad etycznych, a skupić się na uczciwości. Zwyczajnie na uczciwości. Przepisy, które funkcjonują w Polsce, odnoszą się do takiej uczciwości, rzetelności kupieckiej i moim zdaniem, to całkowicie wystarczy.
Jakimi kryteriami kieruje się Pan, wybierając ludzi do swojego zespołu?
Muszę przyznać, że nie jestem wolny od pewnej małości i dlatego w każdym procesie rekrutacyjnym, na pewnym etapie sam uczestniczę. Staram się ze wszystkimi współpracować i ze wszystkimi stale rozmawiać – rzeczywiście to lubię. Nie zamykam się nigdy w gabinecie, nie jestem niedostępny. Ale ważna jest też tak zwana chemia. Dany człowiek musi mieć coś, co powoduje, że się z łatwością komunikujemy, że to, co mówimy do siebie, jest tym, co chcemy powiedzieć, i tym co rozumiemy, jest dokładnie tym przekazem, który staramy się drugiej stronie właśnie przekazać.
Jak Pan ocenia absolwentów prawa i czy sądzi Pan, że w tej chwili absolwenci po szkołach prywatnych i po szkołach państwowych są przygotowani do zawodu na tym samym poziomie?
Kryzys wpływa zasadniczo na ceny oferowane przez kancelarie. Walka ceną jest często samobójczym krokiem. To trudne pytanie. W jednych rankingach Uniwersytet Warszawski jest przed Jagiellońskim, a w innych Jagielloński przed Warszawskim. Szkoły prywatne i państwowe z reguły mają tych samych wykładowców. Moim zdaniem 30 procent wykładowców na obu rodzajach uczelni – państwowych i prywatnych – to osoby przypadkowe. Pamiętam ze swoich studiów prawniczych, a kończyłem Uniwersytet Warszawski na studiach dziennych, że była to szkoła sprytu i inteligencji, natomiast prawa się tam nie nauczyłem. Uczyłem się go dopiero na aplikacji, przede wszystkim sędziowskiej. Tak było wówczas, teraz nie wiem jak to wygląda, ale to była znakomita szkoła. I wówczas myśmy kończyli dwuletnią zaledwie aplikację sędziowską, wtedy była to etatowa aplikacja, więc dzień w dzień pracowałem w sądzie. W efekcie byliśmy rzeczywiście przygotowani do zawodu. I to na tyle, że ja wtedy postanowiłem nie zostać sędzią, bo uważałem, że mam za małe doświadczenie. Ta aplikacja musiała być ostra, bo budowała świadomość, że samo przygotowanie merytoryczne to jeszcze za mało. Natomiast to zawsze będzie jednak kwestia indywidualnej inteligencji, indywidualnych predyspozycji danego człowieka. Nawet w marnej szkole, jeżeli ktoś ma tę iskrę bożą, to będzie super-prawnikiem.
Czy można nauczyć się prawa na studiach?
Nie wierzę, żeby ktoś nauczył się prawa bardzo dobrze wyłącznie na studiach, bo system nauczania jest marny. Na każdej z uczelni system jest marny i tzw. akademicki, bardzo dużo przedmiotów historycznych, nie wiadomo po co. Natomiast za mało jest zajęć zawodowych, praktycznych. Ale muszę przyznać, że studenci wykazują się inteligencją. Zwłaszcza studenci prawa zawsze byli nakierowani na sukces i widać to po praktykantach, którzy szukają tego doświadczenia i po prawnikach, którzy jeszcze w poprzednim systemie przyjmowania na aplikację, zdawali zawsze bardzo dobrze. Wszystko dlatego, że dla nich prawo nie było już abstrakcyjnym przedmiotem, którego należało się nauczyć, tylko to były już konkrety, a one zawsze zapadają bardzo głęboko w pamięć. Dlatego praktycznych przedmiotów powinno być na studiach znacznie więcej. Niestety system szkolnictwa i nauczania na aplikacjach jest zły i niewystarczający.
To co zrobi rynek z tą gromadą absolwentów prawa i aplikantów?
Nigdy nie chcieliśmy się skupić na wąskiej specjalizacji. Naszą ideą od samego początku był komplementarny raj. Środowisko prawnicze mówiło: dajcie nam przynajmniej rok na doszkolenie tych prawników, bo oni dopiero pracując dzień w dzień, będą się uczyli zawodu. Na razie do tego nie doszło, ale prawnicy sami się uczą na własną rękę w kancelariach. A do czego to ma zmierzać? Do jakichś głębokich przemian. Prawnicy i tak będą szukali rozwiązań, nie czekając na rozwiązania odgórne, bo do tego nasze społeczeństwo jest przyzwyczajone. Nigdy nie oczekujemy, że ktoś nam coś ułatwi, czy da. Nie oczekujemy, że korporacje nam coś dadzą.
A czy prawnikiem nie trzeba się urodzić?
Chyba nie. Są różne kategorie prawników. Można się wrodzić w rodziny prawnicze. Jak lekarze, aktorzy. Podobno jest to zawód, który przechodzi na dzieci. No i dobrze, byle nie byłoby to otoczone jakąś patologią – wtedy wszystko będzie w porządku. Jeśli są tradycje w rodzinie, to niech się tworzą. Są prawnicy, którzy się odnajdują w analizach, w zaciszu swoich gabinetów analizują bardzo poważne zagadnienia, natomiast nie czują się komfortowo w zetknięciu z klientem, czy z agresywnym otoczeniem. Myślę, że dla każdego jest jakieś miejsce w tym zawodzie, byle tylko zrozumiał, która z pozycji jest dla niego. Wtedy będzie się najlepiej realizował i będzie najefektywniejszy. Ale nie każdy musi być, jak z amerykańskich filmów, bo trzeba wejść na naszą salę, do naszego sądu i zderzyć się z rzeczywistością. Mowa końcowa tylko w filmach ma znaczenie – w polskich realiach nie. Można z niej zrezygnować, bo sąd przychodzi już z draftem wyroku.
Ile trzeba w takim razie poświęcić czasu, żeby zostać dobrym prawnikiem?
Na to chyba nie mam odpowiedzi. Wydaje mi się, że dobrym prawnikiem jest ta osoba, która ma świadomość swoich słabości i mocniejszych stron. Potrafi czasami powiedzieć „nie wiem”, ale nie wpada w korytarz mówienia „nie wiem” zawsze. Dobrym prawnikiem jest osoba, która ma w sobie jakąś wewnętrzną odwagę, bo do tego jest potrzebna odwaga. W tej pracy zderzamy się nie tylko z przeciwnikami, z własnym klientem, którego lojalność też bywa różna, ale i z otoczeniem, które nie akceptując mojego klienta, odgrywa się też na pełnomocniku. Trzeba mieć do tego odwagę i lubić ten zawód, bo wtedy rzeczywiście można się w nim zatracić i być w miarę dobrym prawnikiem.
Co by doradzał Pan młodym ludziom, którzy wybierają na prawo?
Przede wszystkim, żeby mieli świadomość, że to jest trudny zawód, bo tu już jest ogromna konkurencja, i jeszcze będzie rosła. Nie mogą oczekiwać, że po zakończeniu studiów zaczyna się już życie rasowego prawnika, pełne samych ciekawych spraw i bogactwa. Spraw nie będzie, bo trzeba się gdzieś zatrudnić i dopiero się nauczyć rzemiosła. Ponadto tematy mają to do siebie, że 80 proc. to żmudne prace, często mogące wydawać się nudnymi. A tych projektów nośnych, gdzie adrenalina sięga zenitu nie jest znowu aż tak dużo. Trzeba mieć świadomość, że nie pracuje się na wdzięczność. Pracuje się na satysfakcję i poczucie, że jest się wobec siebie fair, że zrobiło się wszystko, co można było w danej sprawie, że znalazło się wszelkie rozwiązania – i nie można liczyć na to, że ktoś będzie dziękował całe życie za takie dobrodziejstwo, bo to jest po prostu nasza praca. Trzeba znaleźć w tym radość, ogromną determinację i przeć bardzo mocno do przodu. Tutaj nic nie przychodzi łatwo.
A zauważył Pan, czy lepszymi prawnikami są kobiety czy mężczyźni?
Swego czasu zawsze wolałem pracować z prawniczkami. Po pierwsze są dużo dokładniejsze. Po drugie – jeżeli już jest prawniczka, która jest ofensywna, agresywna, to w ogóle mężczyzna nie ma przy niej szans. Ona jest wtedy naprawdę „twardym” prawnikiem. W kancelarii zatrudniamy mniej więcej po równo kobiet i mężczyzn. Prawnicy są nadambitni, prawniczki są bardzo dokładne i zmieszanie tych cech powoduje idealny skutek. Zdecydowanie optuję za tym, żeby mieszać równomiernie. Stwierdzam to po latach doświadczeń.
W której działalności jesteście najlepsi? W której dziedzinie?
Często trafia się na to pytanie, chociażby w rozmowie z klientem. Zawsze mówię, że jesteśmy na rynku 15 lat. Już w pierwszym roku wiedziałem, że nie będę chciał budować butiku. Nie będę chciał budować kancelarii, która się specjalizuje w dwóch dziedzinach. Zawsze budowaliśmy to tak, żeby nie było mniej niż pięć dziedzin. Nigdy nie chcieliśmy się skupić na wąskiej specjalizacji. Naszą ideą od samego początku był komplementarny raj. To nie jest łatwe, bo trudno dobrać dobrych 30 specjalistów i powiedzieć – jestem od dziś komplementarny. To jest pewien bardzo żmudny proces, a myśmy ten proces realizowali bardzo konsekwentnie. W związku z tym zawsze było to nakierowane na szereg dziedzin i na komplementarność.
Z jakimi sprawami najczęściej zgłaszały się firmy w okresie kryzysu, w ciągu ostatniego półtora roku?
Wbrew pozorom bardzo dużo zleceń pochodziło z zakresu korporacyjnego. Było również sporo firm, które w tym czasie dokonywały przekształceń, ze względu na restrukturyzację, choć nie były to upadłości – one są nawet w okresie największego rozkwitu – bo ktoś przeinwestuje, bo ktoś „przeje”, itd. Nie było natomiast takiej gigantycznej fali. Kilka branż odczuło to rzeczywiście dotkliwie, ale nie poszło to szeroką ławą. Bardzo wiele było spraw, wbrew pozorom nie windykacyjnych, gdyż poprzednie kryzysy nauczyły naszych przedsiębiorców pewnej prewencji i dyscypliny płatniczej. Polskie firmy w czasie kryzysu szukają i dostrzegają możliwości optymalizacji swoich działań, w czym my, jako kancelaria skutecznie i wielopłaszczyznowo je wspieramy.