O prawnej wyższości Epifanii nad Rosz ha-Szana i o tym, co z tego wynika dla polskiej praworządności

Powszechnej uciesze związanej z dodatkowym dniem wolnym od pracy w święto Trzech Króli musi towarzyszyć refleksja nad pozaludycznymi aspektami nowej regulacji. Jak wnioskować można z treści nowych przepisów, Polska jest krajem na tyle bogatym, aby do szeregu dni ustawowo wyłączonych od pracy dołożyć jeszcze jeden dzień. 6 stycznia nadaje się przy tym wyjątkowo dobrze do tego, aby złapać oddech po niełatwym przecież sezonie świąteczno-noworocznym.

Jak mniemam, nie przypadkowy jest przy tym fakt, iż pierwszy raz ten wolny od pracowniczych obowiązków styczniowy dzień przypada w roku wyborczym. Polityka rządzi się bowiem swoimi prawami, nawoływanie panem et circenses musi zostać usłyszane. A że odbywa się to cudzym kosztem (pracodawców), z naruszeniem równouprawnienia (osób innych wyznań) i z wymierną szkodą dla gospodarki, to widocznie w ocenie ustawodawcy już całkowicie marginalna materia.

Pozostawiając ocenę stricte gospodarczą fachowcom od ekonomii, celowe wydaje się kilka słów komentarza w sferze prawnej. A jest o czym pisać. Polska ustawa zasadnicza stanowi wprost o wolności sumienia i religii, jak też o zasadzie równouprawnienia wszelkich kongregacji religijnych, czy to Kościoła katolickiego, czy to jakichkolwiek innych związków wyznaniowych. Podkreśla przy tym bezstronność władz publicznych w sferze przekonań religijnych, jak też prawo obywateli do nieujawniania wobec nich swojego wyznania. W poszanowaniu dla uczuć religijnych osób wyznania katolickiego Konkordat zawarty pomiędzy RP a Stolicą Apostolską przewiduje, które z dni świątecznych Kościoła katolickiego uznawane są jako dni ustawowo wolne od pracy; na mocy tejże umowy międzynarodowej w styczniu dniem wolnym od pracy jest wyłącznie dzień Nowego Roku. Regulacja konkordatowa koresponduje w tej mierze z postanowieniami dwóch innych ustaw, tj. ustawy z 1951 roku o dniach wolnych od pracy (do której wprost odwołuje się Kodeks pracy) oraz ustawy z 1989 roku o stosunku Państwa do Kościoła Katolickiego w RP. Rzeczony stan sprawy jest przy tym utrwalony zarówno w świadomości pracodawców, jak i pracowników. Ale zgodność ta będzie trwała jeszcze tylko przez krótką chwilę.

Przedwyborczy pęd kazał bowiem posłom na Sejm RP przyjąć ustawę z dnia 24 kwietnia 2010 roku o zmianie ustawy – Kodeks pracy oraz niektórych innych ustaw. Prezydent zadecydował jednocześnie, aby w dniu 18 listopada 2010 roku złożyć pod nim swoją sygnaturę. Tym samym z dniem 1 stycznia 2011 roku, tj. z dniem wejścia w życie przepisów nowej ustawy, słowo stanie się ciałem – polscy politycy za jednym zamachem obdarzyli pracowników dodatkowym dniem wolnym od pracy (licząc najwyraźniej na efekt propagandowy i pamięć nad urną wyborczą), gospodarce wyświadczyli niedźwiedzią przysługę, a z obywateli RP wyznań innych niż katolickie uczynili w świetle prawa obywateli kategorii B.

Na podstawie wskazanej nowelizacji wszyscy obywatele polscy, niezależnie od wyznania, z mocy samej ustawy, zwolnieni są z obowiązku świadczenia pracy nie tylko w dni świąt katolickich określonych w porozumieniu pomiędzy Watykanem a RP, ale również w dni świąt katolickich, które polski ustawodawca uznał za stosowne celebrować pomimo tego, że nie oczekuje tego sama Stolica Apostolska (a przynajmniej oczekiwanie takie nie znalazło wyrazu w treści Konkordatu). Równolegle na szczególną uwagę zasługuje sytuacja prawna obywateli RP – nie-katolików. Im bowiem na mocy ustawy o gwarancjach wolności sumienia i wyznania oraz wydanego na jej podstawie rozporządzenia wykonawczego w ważne dla nich święta religijne przysługuje jedynie prawo zwrócenia się do pracodawcy z prośbą (sic!) o uzyskanie zwolnienia od pracy lub nauki na czas niezbędny do obchodzenia tych świąt. Zatem część obywateli RP – wyróżniana z uwagi na przekonania religijne – w dni celebrowanych przez nich świąt religijnych uzyskuje zwolnienie od pracy już na mocy samego przepisu ustawy. Inna część natomiast – również wyróżniana z uwagi na przekonania religijne – może co najwyżej zwrócić się z taką prośbą do swojego pracodawcy. Z prośbami w toku działalności przedsiębiorstwa rozmaicie bywa, w szczególności w okresie wzmożonej ilości pracy. Co prawda na mocy niektórych ustaw szczególnych, np. ustawy o stosunku Państwa do gmin wyznaniowych żydowskich w RP, osoby niektórych wyznań niekatolickich mają prawo do zwolnień od pracy lub nauki na czas obchodzonych przez nich świąt, jednak wiąże się to nierozerwalnie z koniecznością ujawnienia wobec pracodawcy swoich przekonań religijnych.

Uznać należy, iż przepisy w nowo nadanym im brzmieniu uprzywilejowują prawnie obywateli RP wyznania katolickiego, którzy mają ustawowe prawo obchodzenia swoich świąt i nie muszą w tym celu w jakikolwiek sposób ujawniać własnego wyznania. Natomiast nie-katolicy, chcąc uczcić własne święto, muszą najpierw ujawnić pracodawcy swoją religię, a w dalszej mierze albo skorzystać z uprawnienia ustawowego (obrządki religijne o uregulowanej sytuacji prawnej), albo ze wspaniałomyślności pracodawcy (pozostałe obrządki religijne).Takie ukształtowanie przepisów może budzić wątpliwość natury konstytucyjnoprawnej. Ustawa zasadnicza oraz ustawa o gwarancjach wolności sumienia i wyznania podkreślają bowiem, iż wyznawana religia jest prywatną sprawą obywatela i jej rodzaj, a nawet sam fakt ujawnienia albo nieujawnienia przekonań religijnych, nie powinien w jakikolwiek sposób wpływać na sytuację prawną obywatela w życiu państwowym i publicznym. Powyższe wymaga refleksji prawnej także w kontekście deklarowanej w ustawie zasadniczej bezstronności państwa polskiego w sprawach przekonań religijnych i zapewnianiu swobody ich wyrażania w życiu publicznym (artykuł 25 ust. 2 Konstytucji). Stosunek państwa do religii wyraża się bowiem w dużej mierze poprzez stanowione prawo.

Czy zatem starsi bracia w wierze mogą – nie ujawniając przy tym własnej religii – obchodzić święto żydowskiego Nowego Roku? A czy obywatele RP wyznania muzułmańskiego mogą liczyć na przyznany przez ustawodawcę dzień wolny od pracy w ważne święta islamu? Parlamentarzyści, kierując się zapewne perspektywą nadchodzących wyborów, zapomnieli widocznie, że swego czasu o sile Rzeczpospolitej decydowało między innymi równouprawnienie osób różnych wyznań i tolerancja religijna. A tych, w ocenie autora, z perspektywy konstytucyjnej zasady wolności sumienia i religii oraz równouprawnienia związków religijnych, zaczyna ubywać. Uchwalając nowe przepisy, warto w przyszłości nie zapominać, że dojrzałą demokrację poznaje się po tym, jak obchodzi się z mniejszościami, w tym religijnymi.